Andy
- Kellin śmierdzielu wstawaj! - krzyknąłem wskakując na łóżko przyjaciela. - Już dziewiąta!
- Andy, ty pizdo, dlaczego mnie budzisz? Zasnąłem dwie godziny temu - jęknął i przewrócił się na brzuch, a potem zakrył głowę poduszką, a po chwili usłyszałem stłumione: - Więcej z tobą nie piję.
- Zawsze tak mówisz, a potem to ty jesteś tym najbardziej pijanym - zacząłem go przedrzeźniać, kładąc się obok niego.
- Chcesz w ryj, Baker? - warknął, chociaż poduszka wyciszając dźwięki, nie pozwoliła mu oddać agresji, jaką chciał zawszeć w tych słowach.
- Tak. Buzi chcę - uśmiechnąłem się głupio i zamrugałem oczkami kilka razy, kiedy ten podniósł lekko róg poduszki, pokazując tylko swoje jasnoniebieskie oczy, i trochę przydługich, czarnych włosów i spojrzał na mnie.
- Nie należy Ci się - zmrużył powieki.
- No weź, ja cię tu budzę, żebyś mógł pojechać z nami w teren na plażę, a ty mi się tak odpłacasz? - jęknąłem i już chciałem kontynuować, kiedy chłopak poderwał się nagle i ucałował mój policzek. Na mojej twarzy pojawił się tryumfujący uśmiech.
- Masz i nie jęcz, o której wyjeżdżamy? - zapytał, siadając na łóżku, a potem odgarnął z twarzy włosy, które mu na nią opadły.
- Za 40 minut. Bierzesz Big Hero 6 i mnie jako dodatkowy balast, bo jedziemy po dwie osoby.
Kells uśmiechnął się tylko i wstał z łóżka, a potem podszedł do szafy, wziął z niej krótkie jeansy i podkoszulek z logiem Guns N' Roses i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego ze sobą. W Australii obecnie jest lato, więc przez większość czasu umieramy, narzekając na gorąc (25' w nocy i do 40 za dnia), szczególnie że przyjechaliśmy z Minnesoty, gdzie w tej chwili jest około 12 stopni na minusie. Dlatego taki wypad na plażę jest dobrym pomysłem. Ochłodzimy się trochę w morzu, a i konie na pewno poczują się lepiej. Niby ogoliliśmy wszystkie z nich, ale nadal nie przywykły do takiej pogody. Czekając na Kellina po prostu leżałem na jego łóżku, machając w górze nogami i grzebiąc w telefonie.
Po kilku minutach chłopak wrócił i za nogę ściągnął mnie z łóżka.
- Wstawaj, idziemy szykować tego grubasa! - powiedział i wyszedł, nie czekając na mnie. Pobiegłem za nim, złapałem go dopiero w stajni.
- Boże, w jaki sposób tak szybko się tu znalazłeś?
- Ekscytacja, sam rozumiesz - mruknął i wystawił język, skupiając się na odpięciu nowiutkiego ogłowia. Sprzączki w takowych zawsze ciężko działały i chłopak miał z nimi niemały problem. Zabrałem ogłowie z jego rąk i rozpiąłem je za niego.
- Idźże po tego świniaka, pewnie jest cały brudny - mruknąłem do niego i odwiesiłem gotowe do założenia ogłowie na wieszak przy boksie Hero.
Kells się mnie posłuchał i za chwilę wrócił z Bigiem. Koń był przeszczęśliwy, że w końcu wszedł do lekko klimatyzowanej stajni. Szybko uporaliśmy się z czyszczeniem go, Kellin włożył mu ogłowie na kantar (w trakcie przystanków trzeba mieć je za co przywiązać) i za chwilę podsadził mnie na niego, a sam wskoczył z ławki, chociaż i tak musiałem go wciągać, bo prawie spadł. On siedział z tyłu, więc to mi przypadło kierowanie koniem.
- Ku przygodzie! - krzyknął Kellin wyciągając rękę przed siebie i popchnął mnie lekko do przodu, żebym przeszedł do dosiadu aktywującego. Wyszliśmy ze stajni, gdzie - jak się okazało - wszyscy już na nas czekali.
- Ku przygodzie! - powtórzył, robiąc tą samą rzecz z ręką, popędzając konia, tak żeby wyszedł na początek zastępu. Big Hero zawsze denerwował się będąc dalej. Obok nas pojawili się Connor z Elvią na Wildzie. Dziewczyna siedziała z przodu, ale to chłopak kierował koniem, a ona trzymała się mocno grzywy, z wielkimi oczami wpatrując się w machającego głową ogiera.
- Zabije nas, zabije nas, zabije nas - mamrotała pod nosem, a Connor się tylko z niej śmiał.
- Hej, Elvia, ciebie przynajmniej zabije coś co kochasz. Mnie czeka niechybna śmierć z rąk Kellina - powiedziałem do niej, uśmiechając się szeroko.
- Przepraszam - wtrącił się Cousin. - Przecież to to samo. Kochasz mnie, ty cwelu!
Blondynka oderwała wzrok od konia i spojrzała na nas, przysłuchując się rozmowie, wyraźnie się rozweseliła i zapomniała, że siedzi na jednym z najdzikszych koni w stajni.
- Sam jesteś cwel, Kells. Może i bym cię kochał, jakbyś mnie tak brzydko nie nazywał - odwróciłem się do niego na moment z bitchfacem, a potem znów spojrzałem przed siebie z obrażoną miną.
- Andyyy noooo... nie obrażaj się na mnie - jęknął, dźgając mnie między żebra.
- Nie, już za późno. Dziś śpisz na wycieraczce - powiedziałem, robiąc jeszcze większy bitchface,- Cwelu - dodałem po chwili.
Usłyszałem cichy śmiech zza pleców. Marzia chyba już zaczynała się dusić. Nagle cała czwórka odwróciła się do tyłu.
- To nie ja, przysięgam - jęknął Troye podnosząc ręce do góry, w geście niewinności.
Marz leżała na szyi Soldiera, płacząc ze śmiechu, a obok Phil dusił swój śmiech o ramię Dana. Zarówno Daniel jak i wyżej wymieniony Troye wyglądali jakby dwójka spiskowała przeciwko nim. Może jedno pochwaliło się drugiemu jakimś pikantnym szczegółem o którym ich wybrankowie wiedzieć nie mogli? Kto wie?
Przy okazji odwracania się, rzuciłem obrażone spojrzenie na Kellsa i wróciłem do patrzenia przed siebie.
Odjechaliśmy już spory kawałek od Oak Island i stępowaliśmy teraz poboczem jednej z mniejszych dróg w Swan Valley. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do Whiteman Park. Przed nami jeszcze jakieś 27 kilometrów. Taka wyprawa, była wycieczką na cały dzień, jeżeli nie chciało nam się używać koniowozów. 4 godziny w jedną i 4 godziny w drugą stronę plus jakieś dwie na posiedzenie na miejscu, żeby konie mogły odpocząć. Niemalże jak jednodniowy rajd. Większość drogi musieliśmy stępować, ze względu na słabe podłoże - drogi i fakt, że nie mogliśmy przemęczyć koni. Tak, jechaliśmy miastem, obok samochodów i ludzi chodzących po chodniku. Jednak tym razem przyjaciel Troye'a miał nas odebrać z plaży, więc mogliśmy potraktować to jako dłuższy teren.
W końcu wjechaliśmy do Whiteman Park, gdzie wszyscy zakłusowaliśmy na ścieżkach rowerowych. Minęliśmy jakiegoś zdziwionego rowerzystę, kilka rodziców z dzieciakami, które krzyczały "patrz mamo/tato konik!". Jeden wypuścił balona, ale Danowi udało się go złapać i zatrzymaliśmy się, żeby mógł oddać zgubę. Po jakiś 15 minutach zwolniliśmy do stępa i zatrzymaliśmy się przy wybiegach kangurów. Dopiero od niedawna siedzimy w Australii więc to nadal dla nas wielka sprawa. Zsiedliśmy z koni i powzwoliliśmy im na chwilę odpoczynku. Marzia pobiegła kupić picie, a my po przywiązaniu koni do płotka, usiedliśmy na trawie, obok tych tajemniczych zwierząt.
- Kangur wygląda jakby w ogóle nie był żywą rzeczą... - odezwał się nagle Phil, który siedział najbliżej nich i wtykał nos między kratki. - No spójrzcie na niego... Ten ogon taki długi, nogi dziwnie wielkie, a główka malutka... Gdzie on ma mózg?
- Nie ma go tak jak ty - Kellin wszedł mu w zdanie. Po chwili pół parku mogło usłyszeć moje "daaaaaamn" i głośną piątkę. Marzia wróciła i rozdała nam wodę.
- Podobnie jak twoja matka - odgryzł mu się Philip i tym razem to on i Dan przybili piątkę. Kellin za to nie mając co odpowiedzieć, obruszył się trochę i w końcu wymamrotał:
- Goń się...
- Coraz słabsze masz te pociski, stary. Chyba musisz poćwiczyć - mruknąłem, ale coś klepiącego moje ramię przerwało mi wywód jaki chciałem dać.
- Plose pana - odwróciłem się i zobaczyłem małego dzieciaczka z jaśniutkimi loczkami i buzią umorusaną lodami truskawkowymi. Że też spośród tylu miło wyglądających osób wybrał mnie: wytatuowanego, ubranego całego na czarno z kolczykami w nosie i wardze, siedzącego obok drugiego, podobnie wyglądającego faceta. - A csy mógłbym psejechac sie na koniku? - dzieciak cudownie seplenił, dzięki czemu rozczulił mnie jeszcze bardziej. Spojrzałem z uśmiechem na resztę, która wyglądała na równie szczęśliwych co ja.
- A pytałeś się rodziców czy możesz? - zapytałem, żeby przypadkiem, jakiś rozjuszony krewny się zaraz na mnie nie rzucił, bo wystawiam jego dziecko na niebezpieczeństwo urazu spowodowanego przez zwierzę roślinożerne. Dzieciak pokiwał głową.
- A pozwolili? - wolałem być w stu procentach pewien. Dzieciak zrobił to samo.
- Big Hero? - tym razem pytanie skierowałem do reszty. Chyba tylko on wydawał się odpowiedni dla dziecka. Wild Instinct zabiłby nie tylko dziecko, a i mnie, a Soldier posrałby się ze strachu, gdyby coś małego do niego podeszło. Reszta tylko pokiwała głowami.
- To chodź - powiedziałem wstając i wyciągnąłem rękę w jego stronę. - Jak masz na imię? - zapytałem zerkając na malucha, Miał może z 5 lat.
- Chalie - puściłem go i odwiązałem Biga od płotka, a potem do niego podprowadziłem.
- Więc Charlie - kucnąłem, tak żeby mógł na mnie patrzeć. - Ja jestem Andy. I pytam cię: czy jesteś gotowy, aby dosiąść tego oto mężnego, siwego rumaka o wdzięcznym imieniu Big Hero 6?
Charlie najpierw spojrzał na konia z otwartą buzią podziwiając jego zdziwione oblicze, a potem przeniósł wzrok na mnie i entuzjastycznie pokiwał głową. Złapałem go i posadziłem na konia. Wyglądał na przeszczęśliwego.
- Trzymaj się mocno grzywy, jego to nie będzie boleć, a ty nie spadniesz - powiedziałem, przesuwając go trochę bliżej kłębu, żeby w razie czego móc go złapać. Ruszyłem powoli obok Biga, a on razem ze mną. Charlie zaczął się śmiać, widocznie będąc szczęśliwym. W tym czasie najwyraźniej jego mama podeszła do reszty i słysząc śmiech dziecka przerwała z nimi rozmowę i pomachała mu. Chwilę później Kellin wstał i podszedł do nas.
- Hej, mały, a chcesz pojeździć szybciej? - zapytał dziecko.
- Taaak! - Charlie podskoczył na koniu, a ten tylko machnął głową. Podsadziłem Kellsa i oddałem mu wodze. Chłopak złapał je jedną ręką, a drugą objął małego, tak żeby nie spadł i najpierw ruszył stępem, a potem zakłusował. Dzieciak wyglądał jakby nigdy wcześniej nie miał tyle zabawy.
- Sybciej! - krzyknął po chwili, wyciągając ręce do góry. Kellin popędził Biga do galopu. Na szczęście nasz dresażysta miał bardzo mięciutkie chody, więc nie było problemu z utrzymaniem się na nim. Dziecko śmiało się głośno, jego mama robiła mu zdjęcia, a Kells wyglądał jakby właśnie wygrał na loterii. Zawsze lubił dzieci... W tym dobrym znaczeniu! Po kilku minutach zwolnił do stępa i po pożegnaniu się z Charliem "oddał" go mamie i wrócił do nas. Dzieciak pomachał nam jeszcze na pożegnanie i po chwili zniknął razem ze swoją mamą w tłumie innych ludzi. Nie siedzieliśmy już długo w parku. Wsiedliśmy szybko na swoje rumaki i ruszyliśmy dalej kłusem, aż w końcu, po jakiejś pół godzinie wyjechaliśmy z parku. Teraz mieliśmy przed sobą długą drogę przez miasto, co równało się z bezustannym stępem. Ludzie dziwnie patrzyli na zastęp koni, niosących na grzbiecie po dwójkę osób, czekający aż zielone światło na przejściu dla pieszych się zapali.
Dalsza droga przebiegła bez żadnych przeszkód. Na parkingu przy plaży był już znajomy Troye'a - Adam - z trailerem, który miał zawieźć nas z powrotem do Oak. Wjechaliśmy na miękki piasek, w którym kopyta koni lekko się zapadały. Plaża była niemalże bezludna, przez porę, o jakiej postanowiliśmy się na niej wybrać. W dzień roboczy wszyscy mieli lepsze zajęcia.
- Kto pierwszy przy żaglówkach! - krzyknął Dan, popędzając Kick Me do galopu. Ogier rzucił się do niego, natychmiastowo się rozpędzając. Przez chwilę słyszeliśmy tylko śmiech Phila i dopiero kiedy trójka byłą już daleko od nas, ogarnęliśmy że przecież się ścigamy. Pogoniłem szybko Biga, koń rzucił się do wyścigu, wyciągając daleko muskularną szyję. Zaraz za nami Troye i Connor się obudzili, pędząc swoje rumaki. Elvia co chwila pokrzykiwała, że karosz ją za chwilę zabije, a Marzia, jęczała, że Soldier jest strasznie wolny. W efekcie Dan i Phil z Kickiem wywalczyli pierwsze miejsce, Connor z Elvią i Wildem drugie, my trzecie, a zdenerwowany Sordier z Marzią i Troyem przybiegł do żaglówek sporo po nas, z wielką dumą parchając na pozostałe rumaki. Pokręciliśmy się trochę przy żaglówkach w kłusie i po chwili pierwszy odważny - czyli Kick Me - wbiegł galopem do wody, przy czym, kiedy byli już na dosyć dużej głębokości, Phil stracił równowagę i pociągnął za sobą Dana do wody. Wyłonili się za chwilę z głębin, obok zadowolonego konia głośno się śmiejąc. Connor i Elvia popędzili im na ratunek, skacząc z Wildem z pomostu - mimo głośnego protestu dziewczyny. Kells i ja dogalopowaliśmy do nich, a Troye i Marzia walczyli na brzegu z Soldierem, który dopiero po chwili przekonał się, że woda pomoże mu się ochłodzić i wszedł do niej z lekką niechęcią, powoli stępując. Przez kolejne pół godziny pławiliśmy konie, co chwile się ochlapując i ściągając z grzbietów wierzchowców za nogi do wody. W końcu stwierdziliśmy, że chyba pora wracać i wygalopowaliśmy z wody, kierując się w stronę trailera, brzegiem, tak że kopyta koni co jakiś czas uderzały o wodę. Będąc na przeciwko parkingu rozkłusowaliśmy i rozstępowaliśmy konie, a potem podjechaliśmy pod trailer.
- Tacy mokrzy, to jedziecie z końmi - powiedział otwierając przyczepę. W sumie nikt nie miał nic przeciwko. Wprowadziliśmy po kolei konie, z których wcześniej ściągnęliśmy wodę i założyliśmy im ochraniacze, a potem sami weszliśmy do środka. Kiedy wróciliśmy do Oak, szybko odstawiliśmy konie na duże pastwisko i po przebraniu się, wręcz rzuciliśmy się na lody. Reszta koni dostała dziś przerwę, bo wszyscy byliśmy zbyt zmęczeni, żeby wyściubić nos za drzwi domu.
Po kilku minutach chłopak wrócił i za nogę ściągnął mnie z łóżka.
- Wstawaj, idziemy szykować tego grubasa! - powiedział i wyszedł, nie czekając na mnie. Pobiegłem za nim, złapałem go dopiero w stajni.
- Boże, w jaki sposób tak szybko się tu znalazłeś?
- Ekscytacja, sam rozumiesz - mruknął i wystawił język, skupiając się na odpięciu nowiutkiego ogłowia. Sprzączki w takowych zawsze ciężko działały i chłopak miał z nimi niemały problem. Zabrałem ogłowie z jego rąk i rozpiąłem je za niego.
- Idźże po tego świniaka, pewnie jest cały brudny - mruknąłem do niego i odwiesiłem gotowe do założenia ogłowie na wieszak przy boksie Hero.
Kells się mnie posłuchał i za chwilę wrócił z Bigiem. Koń był przeszczęśliwy, że w końcu wszedł do lekko klimatyzowanej stajni. Szybko uporaliśmy się z czyszczeniem go, Kellin włożył mu ogłowie na kantar (w trakcie przystanków trzeba mieć je za co przywiązać) i za chwilę podsadził mnie na niego, a sam wskoczył z ławki, chociaż i tak musiałem go wciągać, bo prawie spadł. On siedział z tyłu, więc to mi przypadło kierowanie koniem.
- Ku przygodzie! - krzyknął Kellin wyciągając rękę przed siebie i popchnął mnie lekko do przodu, żebym przeszedł do dosiadu aktywującego. Wyszliśmy ze stajni, gdzie - jak się okazało - wszyscy już na nas czekali.
- Ku przygodzie! - powtórzył, robiąc tą samą rzecz z ręką, popędzając konia, tak żeby wyszedł na początek zastępu. Big Hero zawsze denerwował się będąc dalej. Obok nas pojawili się Connor z Elvią na Wildzie. Dziewczyna siedziała z przodu, ale to chłopak kierował koniem, a ona trzymała się mocno grzywy, z wielkimi oczami wpatrując się w machającego głową ogiera.
- Zabije nas, zabije nas, zabije nas - mamrotała pod nosem, a Connor się tylko z niej śmiał.
- Hej, Elvia, ciebie przynajmniej zabije coś co kochasz. Mnie czeka niechybna śmierć z rąk Kellina - powiedziałem do niej, uśmiechając się szeroko.
- Przepraszam - wtrącił się Cousin. - Przecież to to samo. Kochasz mnie, ty cwelu!
Blondynka oderwała wzrok od konia i spojrzała na nas, przysłuchując się rozmowie, wyraźnie się rozweseliła i zapomniała, że siedzi na jednym z najdzikszych koni w stajni.
- Sam jesteś cwel, Kells. Może i bym cię kochał, jakbyś mnie tak brzydko nie nazywał - odwróciłem się do niego na moment z bitchfacem, a potem znów spojrzałem przed siebie z obrażoną miną.
- Andyyy noooo... nie obrażaj się na mnie - jęknął, dźgając mnie między żebra.
- Nie, już za późno. Dziś śpisz na wycieraczce - powiedziałem, robiąc jeszcze większy bitchface,- Cwelu - dodałem po chwili.
Usłyszałem cichy śmiech zza pleców. Marzia chyba już zaczynała się dusić. Nagle cała czwórka odwróciła się do tyłu.
- To nie ja, przysięgam - jęknął Troye podnosząc ręce do góry, w geście niewinności.
Marz leżała na szyi Soldiera, płacząc ze śmiechu, a obok Phil dusił swój śmiech o ramię Dana. Zarówno Daniel jak i wyżej wymieniony Troye wyglądali jakby dwójka spiskowała przeciwko nim. Może jedno pochwaliło się drugiemu jakimś pikantnym szczegółem o którym ich wybrankowie wiedzieć nie mogli? Kto wie?
Przy okazji odwracania się, rzuciłem obrażone spojrzenie na Kellsa i wróciłem do patrzenia przed siebie.
Odjechaliśmy już spory kawałek od Oak Island i stępowaliśmy teraz poboczem jednej z mniejszych dróg w Swan Valley. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do Whiteman Park. Przed nami jeszcze jakieś 27 kilometrów. Taka wyprawa, była wycieczką na cały dzień, jeżeli nie chciało nam się używać koniowozów. 4 godziny w jedną i 4 godziny w drugą stronę plus jakieś dwie na posiedzenie na miejscu, żeby konie mogły odpocząć. Niemalże jak jednodniowy rajd. Większość drogi musieliśmy stępować, ze względu na słabe podłoże - drogi i fakt, że nie mogliśmy przemęczyć koni. Tak, jechaliśmy miastem, obok samochodów i ludzi chodzących po chodniku. Jednak tym razem przyjaciel Troye'a miał nas odebrać z plaży, więc mogliśmy potraktować to jako dłuższy teren.
W końcu wjechaliśmy do Whiteman Park, gdzie wszyscy zakłusowaliśmy na ścieżkach rowerowych. Minęliśmy jakiegoś zdziwionego rowerzystę, kilka rodziców z dzieciakami, które krzyczały "patrz mamo/tato konik!". Jeden wypuścił balona, ale Danowi udało się go złapać i zatrzymaliśmy się, żeby mógł oddać zgubę. Po jakiś 15 minutach zwolniliśmy do stępa i zatrzymaliśmy się przy wybiegach kangurów. Dopiero od niedawna siedzimy w Australii więc to nadal dla nas wielka sprawa. Zsiedliśmy z koni i powzwoliliśmy im na chwilę odpoczynku. Marzia pobiegła kupić picie, a my po przywiązaniu koni do płotka, usiedliśmy na trawie, obok tych tajemniczych zwierząt.
- Kangur wygląda jakby w ogóle nie był żywą rzeczą... - odezwał się nagle Phil, który siedział najbliżej nich i wtykał nos między kratki. - No spójrzcie na niego... Ten ogon taki długi, nogi dziwnie wielkie, a główka malutka... Gdzie on ma mózg?
- Nie ma go tak jak ty - Kellin wszedł mu w zdanie. Po chwili pół parku mogło usłyszeć moje "daaaaaamn" i głośną piątkę. Marzia wróciła i rozdała nam wodę.
- Podobnie jak twoja matka - odgryzł mu się Philip i tym razem to on i Dan przybili piątkę. Kellin za to nie mając co odpowiedzieć, obruszył się trochę i w końcu wymamrotał:
- Goń się...
- Coraz słabsze masz te pociski, stary. Chyba musisz poćwiczyć - mruknąłem, ale coś klepiącego moje ramię przerwało mi wywód jaki chciałem dać.
- Plose pana - odwróciłem się i zobaczyłem małego dzieciaczka z jaśniutkimi loczkami i buzią umorusaną lodami truskawkowymi. Że też spośród tylu miło wyglądających osób wybrał mnie: wytatuowanego, ubranego całego na czarno z kolczykami w nosie i wardze, siedzącego obok drugiego, podobnie wyglądającego faceta. - A csy mógłbym psejechac sie na koniku? - dzieciak cudownie seplenił, dzięki czemu rozczulił mnie jeszcze bardziej. Spojrzałem z uśmiechem na resztę, która wyglądała na równie szczęśliwych co ja.
- A pytałeś się rodziców czy możesz? - zapytałem, żeby przypadkiem, jakiś rozjuszony krewny się zaraz na mnie nie rzucił, bo wystawiam jego dziecko na niebezpieczeństwo urazu spowodowanego przez zwierzę roślinożerne. Dzieciak pokiwał głową.
- A pozwolili? - wolałem być w stu procentach pewien. Dzieciak zrobił to samo.
- Big Hero? - tym razem pytanie skierowałem do reszty. Chyba tylko on wydawał się odpowiedni dla dziecka. Wild Instinct zabiłby nie tylko dziecko, a i mnie, a Soldier posrałby się ze strachu, gdyby coś małego do niego podeszło. Reszta tylko pokiwała głowami.
- To chodź - powiedziałem wstając i wyciągnąłem rękę w jego stronę. - Jak masz na imię? - zapytałem zerkając na malucha, Miał może z 5 lat.
- Chalie - puściłem go i odwiązałem Biga od płotka, a potem do niego podprowadziłem.
- Więc Charlie - kucnąłem, tak żeby mógł na mnie patrzeć. - Ja jestem Andy. I pytam cię: czy jesteś gotowy, aby dosiąść tego oto mężnego, siwego rumaka o wdzięcznym imieniu Big Hero 6?
Charlie najpierw spojrzał na konia z otwartą buzią podziwiając jego zdziwione oblicze, a potem przeniósł wzrok na mnie i entuzjastycznie pokiwał głową. Złapałem go i posadziłem na konia. Wyglądał na przeszczęśliwego.
- Trzymaj się mocno grzywy, jego to nie będzie boleć, a ty nie spadniesz - powiedziałem, przesuwając go trochę bliżej kłębu, żeby w razie czego móc go złapać. Ruszyłem powoli obok Biga, a on razem ze mną. Charlie zaczął się śmiać, widocznie będąc szczęśliwym. W tym czasie najwyraźniej jego mama podeszła do reszty i słysząc śmiech dziecka przerwała z nimi rozmowę i pomachała mu. Chwilę później Kellin wstał i podszedł do nas.
- Hej, mały, a chcesz pojeździć szybciej? - zapytał dziecko.
- Taaak! - Charlie podskoczył na koniu, a ten tylko machnął głową. Podsadziłem Kellsa i oddałem mu wodze. Chłopak złapał je jedną ręką, a drugą objął małego, tak żeby nie spadł i najpierw ruszył stępem, a potem zakłusował. Dzieciak wyglądał jakby nigdy wcześniej nie miał tyle zabawy.
- Sybciej! - krzyknął po chwili, wyciągając ręce do góry. Kellin popędził Biga do galopu. Na szczęście nasz dresażysta miał bardzo mięciutkie chody, więc nie było problemu z utrzymaniem się na nim. Dziecko śmiało się głośno, jego mama robiła mu zdjęcia, a Kells wyglądał jakby właśnie wygrał na loterii. Zawsze lubił dzieci... W tym dobrym znaczeniu! Po kilku minutach zwolnił do stępa i po pożegnaniu się z Charliem "oddał" go mamie i wrócił do nas. Dzieciak pomachał nam jeszcze na pożegnanie i po chwili zniknął razem ze swoją mamą w tłumie innych ludzi. Nie siedzieliśmy już długo w parku. Wsiedliśmy szybko na swoje rumaki i ruszyliśmy dalej kłusem, aż w końcu, po jakiejś pół godzinie wyjechaliśmy z parku. Teraz mieliśmy przed sobą długą drogę przez miasto, co równało się z bezustannym stępem. Ludzie dziwnie patrzyli na zastęp koni, niosących na grzbiecie po dwójkę osób, czekający aż zielone światło na przejściu dla pieszych się zapali.
Dalsza droga przebiegła bez żadnych przeszkód. Na parkingu przy plaży był już znajomy Troye'a - Adam - z trailerem, który miał zawieźć nas z powrotem do Oak. Wjechaliśmy na miękki piasek, w którym kopyta koni lekko się zapadały. Plaża była niemalże bezludna, przez porę, o jakiej postanowiliśmy się na niej wybrać. W dzień roboczy wszyscy mieli lepsze zajęcia.
- Kto pierwszy przy żaglówkach! - krzyknął Dan, popędzając Kick Me do galopu. Ogier rzucił się do niego, natychmiastowo się rozpędzając. Przez chwilę słyszeliśmy tylko śmiech Phila i dopiero kiedy trójka byłą już daleko od nas, ogarnęliśmy że przecież się ścigamy. Pogoniłem szybko Biga, koń rzucił się do wyścigu, wyciągając daleko muskularną szyję. Zaraz za nami Troye i Connor się obudzili, pędząc swoje rumaki. Elvia co chwila pokrzykiwała, że karosz ją za chwilę zabije, a Marzia, jęczała, że Soldier jest strasznie wolny. W efekcie Dan i Phil z Kickiem wywalczyli pierwsze miejsce, Connor z Elvią i Wildem drugie, my trzecie, a zdenerwowany Sordier z Marzią i Troyem przybiegł do żaglówek sporo po nas, z wielką dumą parchając na pozostałe rumaki. Pokręciliśmy się trochę przy żaglówkach w kłusie i po chwili pierwszy odważny - czyli Kick Me - wbiegł galopem do wody, przy czym, kiedy byli już na dosyć dużej głębokości, Phil stracił równowagę i pociągnął za sobą Dana do wody. Wyłonili się za chwilę z głębin, obok zadowolonego konia głośno się śmiejąc. Connor i Elvia popędzili im na ratunek, skacząc z Wildem z pomostu - mimo głośnego protestu dziewczyny. Kells i ja dogalopowaliśmy do nich, a Troye i Marzia walczyli na brzegu z Soldierem, który dopiero po chwili przekonał się, że woda pomoże mu się ochłodzić i wszedł do niej z lekką niechęcią, powoli stępując. Przez kolejne pół godziny pławiliśmy konie, co chwile się ochlapując i ściągając z grzbietów wierzchowców za nogi do wody. W końcu stwierdziliśmy, że chyba pora wracać i wygalopowaliśmy z wody, kierując się w stronę trailera, brzegiem, tak że kopyta koni co jakiś czas uderzały o wodę. Będąc na przeciwko parkingu rozkłusowaliśmy i rozstępowaliśmy konie, a potem podjechaliśmy pod trailer.
- Tacy mokrzy, to jedziecie z końmi - powiedział otwierając przyczepę. W sumie nikt nie miał nic przeciwko. Wprowadziliśmy po kolei konie, z których wcześniej ściągnęliśmy wodę i założyliśmy im ochraniacze, a potem sami weszliśmy do środka. Kiedy wróciliśmy do Oak, szybko odstawiliśmy konie na duże pastwisko i po przebraniu się, wręcz rzuciliśmy się na lody. Reszta koni dostała dziś przerwę, bo wszyscy byliśmy zbyt zmęczeni, żeby wyściubić nos za drzwi domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz