25.4.15

002 Trening skokowy

Byłem już zmęczony. Chciałem położyć się do ciepłego łóżeczka, potem obudzić się po tym jak Phil na nie wskoczy, zrzucić go i kazać wrócić do siebie, ostatecznie kończąc na podłodze, obok mebla, na którym będzie spał mój przyjaciel, ewentualnie na jego legowisku. Zazdrościł mi, bo moje łóżko było miększe i porankami słońce nie świeciło prosto w oczy, komuś kto na nim spał i wbrew temu, że to moje rzeczy leżały na szafce obok niego, nie byłem to ja. Po prostu potrzebowałem naszego typowego wieczora, kiedy już zamkniemy się we wspólnym pokoju. Na początku może i było to irytujące, niby największy pokój, ale dzielony na dwa i tak dalej. Poza tym Philip jest lokatorem typu "albo mnie pokochasz, albo znienawidzisz". Teraz jednak stało się to naturalne i podłoga nawet zaczynała być wygodna. Położyłem tam sobie puchaty dywan.
Leżałem na kanapie w salonie, z głową na kolanach Melanie - która za to siedziała na kolanach Iana - i nogami na Jovenie, przygnieciony przez Phila i Elvię - uroki posiadania małej kanapy na 7 osób. Danielle starała się zrobić nam wszystkim budyń, a Anthony... jak zwykle zniknął. W takich momentach zawsze uświadamiam sobie jak bardzo kocham stajenne życie. Wszyscy jesteśmy w bryczesach, zalatuje od nas koniem, potem i kurzem, ale żadne z nas nie przebierze się przed kolacją. Ba... nawet nie umyjemy rąk. W dodatku w kupie raźniej, śmierdzimy sobie w wielkiej, pokręconej kanapce. Już powoli zaczynałem przysypiać, nawet oddech Phila na mojej szyi mi nie przeszkadzał, a normalnie bym za to zabił. Ale jeszcze nie było mi dane odpocząć tego dnia.
- Daniel - usłyszałem głos Anthony'ego, który stał za kanapą. Wiedziałem, co ode mnie chce. Wiedziałem, że muszę się podnieść i z nim iść. Przez to kilka miesięcy utworzyła się u nas pewna hierarchia, trochę jak w stadzie. I nie było to na zasadzie wymuszanej. Osoby które "rządziły" wysunęły się na przód naturalnie, na zasadzie ich doświadczenia i czasu jaki poświęcili koniom. Patterson spędził najwięcej czasu z tymi majestatycznymi zwierzętami, najdłużej jeździł i najdłużej miał złotą odznakę i papiery trenera. Dlatego wszyscy respektowaliśmy jego decyzję. I właśnie przez to musiałem zrzucić z siebie śpiącego już Phila i grzebiącą w swoim pokiereszowanym, starym iphonie Elvię, wstać, włożyć sztyblety i sztylpy i pójść do stajni. Na dworze było już całkiem ciemno. Jedynie kilka lamp jakie stały przy uczęszczanych przez nas ścieżkach oświetlało mi drogę. Wszedłem do stajni i od razu zobaczyłem Resurrecta stojącego w korytarzu, przywiązanego na dwóch uwiązach do przeciwnych stron stajni. Ogier zarżał mi na powitanie, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Elvia znalazła mi naprawdę świetnego konia, z którym na pewno wiele osiągnę. Szkoda tylko, że przypisany mu trener - Anthony - wymyślał treningi o takiej porze. Sprzęt ogiera leżał na stojaku. Skokowe siodło z zielonym czaprakiem pod spodem, czarne meksykańskie ogłowie, zielone nauszniki i ochraniacze. Pod spodem stała skrzynka z kompletem zielonych szczotek. Elvia jest przewrażliwiona na punkcie dopasowania sprzętu każdego z naszych koni.
Zabrałem się za czyszczenie rumaka. W zasadzie nie był jakiś bardzo brudny. Gdzieniegdzie miał zaklejki, które rozczyszciłem plastikowym zgrzebłem, a resztę przeczesałem tylko miękką szczotką. Grzywę miał już zaplecioną w bardzo staranne koreczki (Joven się przy nich nieźle postarał), więc tylko rozczesałem mu ogon palcami i zaraz położyłem na nim jego czaprak i żel, a chwilę później był już starannie osiodłany. Anthony był perfekcjonistą, i wiedziałem, że jeśli zauważy chociażby krzywo zapiętą rzepę w ochraniaczu, wróci mnie do stajni. Jest z tych surowych trenerów, którzy nie ważne jak bardzo cię lubią poza treningiem, na nim są profesjonalni, jakby na spotkaniu biznesowym. Lubiłem mieć z nim treningi właśnie z tego powodu.
Wyprowadziłem Resurrecta ze stajni po tym jak włożyłem swoje rękawiczki i zabrałem mój ulubiony, skórzany palcat i kask z siodlarni. Podciągnąłem czarne bryczesy, bo zaczęły zsuwać mi się z tyłka, rozglądając się. Światło na hali było zapalone, to znaczy, że Anthony tam na nas czekał. Ruszyłem z koniem w tamtą stronę i nieśmiało wszedłem przez otwarte drzwi. Patterson ustawiał właśnie przeszkody na rozgrzewkowe ćwiczenia. Cavaletti, szereg dwóch kopert z drągami do skoku z kłusa, dwie samotne stacjonaty ze wskazówkami i podwyższone jednostronnie drągi. Podszedłem po cichu do schodków, podciągnąłem popręg, opuściłem strzemiona i za chwilę siedziałem na koniu, w nadziei że trener nie wykryje żadnego błędu w oporządzeniu konia. Ruszyłem powolnym stępem dookoła przeszkód, wydłużając sobie strzemiona i za chwilę poczułem na sobie przenikliwy wzrok ciemnowłosego. Automatycznie poprawiłem pozycję, łapiąc obie wodze w dłonie i dodając odrobinę łydki, aby nasz stęp był bardziej energiczny. Mężczyzna odwrócił się z powrotem do przeszkód i potraktowałem to jako sygnał, że robię dobrze. Po około piętnastu minutach, Anthony odezwał się pierwszy raz od początku treningu.
- Podejdź - wykonałem polecenie, zatrzymując się tuż obok Pattersona. Wiedziałem, co będzie robił, więc od razu odsunąłem nogę przed poduszkę kolanową siodła i podniosłem tybinkę. Ciemnowłosy był przewrażliwiony na punkcie dobrze dopiętego popręgu, zawsze sprawdzał czy nie uciska konia za mocno na mostku. - Ruszaj kłusem, co drugi narożnik koło, dwa razy dookoła, zmiana kierunku, to samo - poinstruował mnie, patrząc na mnie i chociaż nie byłem pewien, czy zapamiętam to wszystko. kiwnąłem głową, a potem ruszyłem anglezowanym, zebranym kłusem na lewo. Resurrected Sun szedł bardzo grzecznie, prawidłowo reagując na łydki, przeżuwając wędzidło. Zrobiłem koła w co drugim narożniku tak jak nakazał mi Anthony i po drugiej rundzie zmieniłem kierunek i powtórzyłem ćwiczenie. Chwilę po wykonaniu go usłyszałem głos mężczyzny.
- Zatrzymanie, zwrot na zadzie, ruszasz, koło w narożniku i to samo - przeszedłem od razu z kłusa do stój. Nie słysząc żadnych poprawek ze strony trenera byłem niemalże w niebie. Byłem zmęczony i niemalże pewien, że coś skiepszczę na tym treningu, a Patterson był z tych trenerów, którzy chwalą raz na ruski rok, więc u niego sam brak jakichkolwiek uwag, był swego rodzaju pochwałą. Wykonałem zwrot i ruszyłem kłusem, robiąc koło, a potem powtórzyłem ćwiczenie.
- Na podwyższone jednostronnie drągi, nad nimi półsiad, po dwa razy z każdej strony - powiedział do mnie, a potem odwrócił się na moment, żeby poprawić przeszkodę i zaraz czekał, żeby dokładnie obserwować każdy mój ruch, podczas przejazdu przez przeszkody. Najechałem na nie żwawym, aczkolwiek spokojnym kłusem, dając tuż przed nimi odpowiednio mocną łydkę. Koń przeszedł bezbłędnie przez szereg sześciu drągów. Zmieniłem kierunek, przejechałem przez drągi, powtórzyłem to i zwolniłem do stępa, widząc skinienie głowy Anthony'ego. Rozluźniłem wodze konia, tak żeby mógł opuścić głowę i odpocząć przed poważniejszymi przeszkodami. Po kilku minutach usłyszałem głęboki głos ciemnowłosego.
- Najedź na szereg z kopertami kłusem, między nimi jedna foule, za nimi galop i koło na prawo. Potem to samo drugi raz, z kołem na lewo.
Pokiwałem głową i zebrałem konia i dałem mu znak do przyspieszenia. Przed drągami Resurrect wyrwał się do galopu, ale zwolniłem go po jednej foule i najazd wykonałem dobry. Pierwszy skok, krok galopu, drugi skok i niemalże idealne koło w galopie. Zwolniłem do kłusa i spojrzałem na trenera czekając na jego uwagi.
- Dałeś za dużo łydki przed drągami, dlatego zagalopował. Pilnuj ręki między przeszkodami, była zbyt niespokojna.
Ruszyłem na drągi, żeby ponownie wykonać ćwiczenie i poprawić swoje poprzednie błędy. W tym treningu chodziło raczej o rozruszanie konia, mimo wszystko starałem się jak mogłem wszystko robić z niezwykłą dokładnością. Po drugim przejeździe nie usłyszałem żadnych uwag. Oznaczało to, że nie popełniłem żadnego błędu.
- Cavaletti, za nimi zagalopowanie na lewo, stacjonata, do kłusa, cavaletti, zagalopowanie na prawo, druga stacjonata.
Wykonałem polecenia trenera. Ogier zaczynał się już bardziej angażować w jazdę, przez co jechał z większym impulsem. Wiedział, że zaraz dostanie porządniejsze ćwiczenia. Nie słysząc nic od Anthony'ego uznałem, że wszystko zrobiłem dobrze i zwolniłem konia do stępa, kiedy ten zaczął ustawiać dla nas kolejne przeszkody. Był to szereg, rozpoczynający się od 90 centymetrowej stacjonaty z trzema drągami, później okser ok 100 cm, stacjonata 110 cm i okser 100cm. Wiedziałem, że to już nasze ostatnie ćwiczenie na dzisiaj, poza 105cm murem, który zawsze skakaliśmy na koniec.
- Z kłusa, między każdą przeszkodą po jednej foule, dwa razy.
Najechałem na szereg, delikatnie dodając w kłusie. Kopertę pokonaliśmy znakomicie, oksery i stacjonatę również. Między przeszkodami pamiętałem o spokojnej pracy ręki i ucieszyłem się, słysząc jedynie ciszę. Uśmiechnięty najechałem drugi raz na szereg. Resurrect pokonał go równie bezproblemowo.
- Mur z galopu, rozkłusuj na luźnej wodzy i do stępa.
Zadowolony, że już niedługo będę w łóżku ruszyłem spokojnym galopem na lewo. Najechaliśmy dobrze, jednak ogier źle wymierzył odległości i strącił górną część przeszkody.
- Powtórz - powiedział Patterson, poprawiając przeszkodę.
Za drugim razem wszystko poszło idealnie. Kłusowałem jeszcze pięć minut, a potem stępowałem spokojnie kolejne 10.
- Dobrze wam dziś poszło - powiedział Anthony, kiedy wracaliśmy do stajni, a ja jedynie się do niego uśmiechnąłem. Rozsiodłałem konia w boksie, sprawdziłem mu kopyta, grzbiet i nogi, a widząc że nie uległ żadnym kontuzjom podczas treningu, umyłem wędzidło, odłożyłem sprzęt na miejsce i zadowolony wróciłem do domu, od razu kierując się do łazienki. Kiedy z niej wyszedłem wszyscy byli już w swoich pokojach, więc podreptałem do siebie, żeby za chwilę położyć się na łóżku Phila, bo przecież on zajął moje i zasnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz