- DAN - wzdrygnąłem się i natychmiast poderwałem z łóżka, rozglądając się zdezorientowany po pokoju. - DAN MÓJ RYCERZU!
Dopiero po chwili zrozumiałem, że to krzyk Phila i dobiega gdzieś z dołu. Ale przecież... zerknąłem na bok. No tak, Phila już dawno w łóżku nie było. Jakby nie patrzeć dochodziła dziewiąta a większość naszej kadry budziła się przed tą godziną, z naciskiem na Philipa, który po wyścigach jakoś przywykł do podnoszenia się z łóżka o piątej rano.
- DANIEEEEEEL - kolejny krzyk wyrwał mnie z namysłu, więc ruszyłem w stronę korytarza, żeby za chwilę pojawić się w "trzecim" salonie.
- Cóż się stało, ma piękna księżniczko? - krzyknąłem dumnie wypinając pierś, kiedy w końcu prawie pokonałem kręcone schody. To co ujrzałem przeszło moje oczekiwania. Spodziewałem się czegoś głupiego, ale nie aż tak. Phil siedział na samym czubku najwyższej szafy w Oak Island. Stoi w trzecim, gdzie praktycznie nie ma dachu, bo postanowiliśmy nie zabudować czwartego piętra w tym miejscu i sięga mniej więcej do końca schodów. Nie mam pojęcia kto miał pomysł zrobienia szafy na całe piętro, ale chyba ten ktoś przewidział, że czarnowłosego czasem trzeba będzie się pozbyć na kilka godzin. Wyglądał tam przekomicznie i mimo że był nieco przerażony, ten widok przyniósł mi wiele radości. W dodatku przy jego malutkich rozmiarach (170 cm w kapeluszu) zdawało się, że jest ona jeszcze większa. Nie mogłem powstrzymać śmiechu.
- Kto Cię tam wsadził? - zapytałem ocierając łzy z policzków, które już bolały mnie od uśmiechu.
- Connor. Nie miałem co robić i twierdził, że plączę mu się pod nogami.
- Teraz jesteś niczym moja królewna na wieży, a Connor to zły smok - zaśmiałem się i podszedłem do szafy. Przy moich rozmiarach (197 cm) wydawała się malutka, nie musiałem nawet podnosić za wysoko rąk, żeby Phil mógł spokojnie z niej zejść. Nie zamierzałem jednak stawiać go na ziemi i dawać mu spokoju, więc wziąłem go pod pachę - tak, po prostu jak worek ziemniaków i nie, to nie był dla mnie problem - i ruszyłem z nim w stronę łazienki, gdzie posadziłem go na blacie, a sam wziąłem się za poranną toaletę. Kiedy już się ogarnąłem znów go podniosłem - aż dziwne że nie protestował - i ruszyłem do stajni. Po drodze minęliśmy Andy'ego, który nawet nie przejął się tym, że niosę pod pachą człowieka i tylko się ze mną przywitał, a małego pogłaskał po głowie. W końcu zawitałem do stajni ogierów. W środku - że tak niedelikatnie powiem - zapierdol, z głośników - tak mamy głośniki w stajni i na maneżach i arenach i w hali też - leci ukochany przez nas wszystkich trap, Kellin biega ze zużytą strzykawką bez igły, w swoim weterynaryjnym fartuchu, Elvia siedzi na kostce słomy ogarniając papierkową robotę, Connor i Ben rozdają siano, a Marzia z Troyem owies, elektrolity i granulat. Dzień przeglądu weterynaryjnego nigdy nie był opracowany i co miesiąc staraliśmy się znaleźć sposób, w który potrafilibyśmy go jakkolwiek ogarnąć jednak jego organizacja zawsze wyglądała tak samo: chaos.
- Nie dziwię się Connorowi, że mu przeszkadzałeś - powiedziałem patrząc na czarnowłosego, który wisiał sobie nad ziemią, trzymając się mojego ramienia z głową w dół. Wzruszył tylko ramionami. Popatrzyłem na wszystkich, wyglądali na nieco poddenerwowanych. Postanowiłem więc rozładować atmosferę i odstawiłem Phila na kostkę, żeby za chwilę objąć go jedną ręką w pasie, a drugą złapać za dłoń i zacząć tańczyć walca na środku stajni, jakkolwiek on by nie pasował do trapu, coś ruszyło się w głowie Andy'ego który właśnie przybył do stajni i zaczął tańczyć go z mała Cope, trzymając ją przy tym w górze. Elvia na chwilę oderwała się od papierkowej roboty i zaczęła się z nas śmiać, dopóki Connor nie porzucił siana i nie zaprosił jej do tańca. Reszta stwierdziła że ma dwie lewe nogi do walca i tańczyli coś bliżej nieokreślonego. W końcu Kellin się nad nami ulitował i włączył "prawdziwego" walca - Carribean Blue - a sam poszedł zająć się Polaroidem. Takim sposobem nie wyglądaliśmy już jak idioci, tylko trochę nie do końca zrównoważeni koniarze. W końcu się zmęczyliśmy, więc wszyscy wrócili do poprzednich zajęć, jednak w o wiele lepszych humorach. Zerknąłem na karteczkę, którą Elvia odłożyła wcześniej na słomę. Resurrect już po przeglądzie. Zabrałem więc Phila do jego boksu i razem zabraliśmy się za czyszczenie go z zaklejek i kurzu. Po pięciu minutach był czysty, skończył też już jeść więc wyszliśmy we trójkę ze stajni. Wprowadziliśmy konia do przyczepy, po założeniu mu ochraniaczy i kantara. Ogłowie rzuciłem na tylne siedzenie auta. Phil usadowił się już na miejscu pasażera, więc szybko wsiadłem do samochodu i wyjechałem z Oak Island. Przez całą drogę śpiewaliśmy piosenki z nowej płyty Muse, najgłośniej oczywiście wyjąc Mercy. W końcu dojechaliśmy na całkiem spory parking przed plażą. Wspólnie wyprowadziliśmy Słoneczko z przyczepy i zmieniliśmy kantar na ogłowie. Podsadziłam Phila na jego grzbiet i sam podskoczyłem w taki sposób, że usadowiłem się przed młodszym. Złapałem wodzę za sprzączkę.
- Aktywujący na trzy... TRZY - Resurrect był wyraźnie zaskoczony dwoma dupami na swoim grzbiecie, ale grzecznie ruszył. Stępem skierowaliśmy się w stronę plaży. Przejechaliśmy przez ścieżkę rowerową, potem przejściem dla pieszych przez ulicę. Ludzie mierzyli nas dziwnymi spojrzeniami, kilka dzieci nam machało, inne chciało "pogłaskać kucyka". Słońce był raczej spokojny w takich sytuacjach, więc pozwalaliśmy na praktycznie wszystko. Kiedy tylko kopyta konia zaczęły zanurzać się w miękkim piasku ruszyliśmy kłusem, wzdłuż linii brzegowej, jednak nie wchodziliśmy do wody. Czułem jak uścisk Phila staje się nieznacznie silniejszy i mniej pewny. Wiedziałem że ma swój mały problem z jazdą na oklep, więc zatrzymałem ogiera i przesadziłem go przed siebie, tak że to teraz on kierował koniem, a ja mogłem go mocno trzymać. Zdecydowanie się rozluźnił i widać było że jazda teraz sprawia mu przyjemność. Po dłuższej przejażdżce kłusem, dałem Resurrectowi delikatny sygnał do przyspieszenia. Nie czekając na więcej od razu przeszedł do kentra.
- Woah - mruknął Phil i - wyraźnie się tego nie spodziewając - złapał się mocno grzywy siwka. Objąłem go trochę mocniej i szybko się uspokoił, a zaraz nawet popędził konia do galopu, lekko wprowadzając go na wodę, tak że dało się usłyszeć rozchlapywaną przez kopyta wodę i głośny oddech Słońca. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem jak puszcza wodze i wyciąga ręce do góry, wyraźnie ciesząc się chwilą. Wyglądał w tej chwili jakby miał 7 lat i to była jego pierwsza jazda galopem. Siedział tak, dopóki Resurrect nie stwierdził, że koniec już tego dobrego i nie zwolnił. Zawrócił go wtedy i wróciliśmy już spokojnym kłusem i stępem na parking. Szybko spakowaliśmy się do samochodu, bo głód nie pozwalał przestać o sobie myśleć i chwilę później byliśmy już na parkingu naszej stajni. Resurrecta wyprowadziliśmy z przyczepy i wypuściliśmy na duże pastwisko, do reszty ogierów. Sami popędziliśmy do kuchni.
- Naleśniki? - zapytałem wyciągając patelnię z szafki.
- O tak! - odpowiedział Phil, buszując w lodówce zapewne w poszukiwaniu mleka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz